środa, 11 lutego 2015

Rozdział X Dziennik


"Praw­dzi­wa przy­jaźń to dos­ko­nała har­mo­nia te­go, co ludzkie z tym, co boskie."
- Cyceron

13 listopada, piątek
Gorzki smak herbaty dał mi dzisiaj do myślenia. Jak co dzień rano usiadłam do stołu z Anabell i Erickiem. Ich kwaśne miny od samego ‘dzień dobry’ sprawiły, że odechciało mi się jeść. Nie lubili mnie, zresztą ciężko im się dziwić. Charłaki nigdy nie patrzyły na nas przyjaznym okiem. 
Herbata była gorzka, a nie powinna taka być. Nigdy nie piję bez cukru. Czyżby gosposia zapomniała osłodzić? Niemożliwe. 
Ktoś inny na moim miejscu najnormalniej w świecie wstałby i sięgnął po cukiernicę, lecz nie ja. Dziś piątek trzynastego, trzeba mieć się na baczności. 
Nigdy nie byłam szczególnie przesądna, ale ta data zawsze budziła we mnie niepokój. 
Kolejnym znakiem, który kazał mi zachować czujność była sól. Gosposia strąciła łokciem solniczkę, a ta roztrzaskała się w drobny mak. Dziwne, mnie upadła wiele razy i nigdy nic jej się nie stało, aż do teraz. 
Herbata była wstrętna, jednak przemogłam się i wypiłam do końca. Ciekawiło mnie, co zobaczę na dnie. Tak jak myślałam, fusy również dawały mi znaki. Nie mogłam dłużej czekać. Odeszłam od stołu wbrew oburzonym spojrzeniom Anabell i Ericka. Oni naprawdę mnie nie cierpią.
Postawiłam karty. To, co zobaczyłam było przerażające. Dla pewności spojrzałam jeszcze w kulę. Kula zawsze oznacza ostateczność. Tym razem jednak nie mogłam jej nie użyć. 
Miałam rację, ta data nie wróżyła nic dobrego. Gosposię czekała śmierć.

22.47
Gosposia nie żyje.

Lauren drżącą dłonią przeciągnęła po pożółkłej stronicy, zatrzymując się na ostatnich słowach. Długo wpatrywała się w staranne pochyłe pismo, czując jak wzbiera w niej strach. Ostatnie trzy słowa zdawały się być pisane w pośpiechu. Niemal widziała oczyma wyobraźni jak kobieca dłoń naprędce kreśli kilka słów i zatrzaskuje dziennik.

Otrząsnęła się z ponurych myśli i sama zamknęła dziennik. Miała przed sobą cienką książeczkę pokrytą wyblakłą skórą. Już od dłuższego czasu się za nią zabierała, jednak zawsze coś stawało jej na drodze. Dziś po raz pierwszy odważyła się po nią sięgnąć. 

Kiedy tak patrzyła na podniszczony pamiętnik miała wrażenie, że cofa się w czasie. Jednak nie do momentu, kiedy wyciągnęła go z ruin walącego się zamku, a do czasów jego właścicielki. Sama nie wiedziała dokładnie, co to były za czasy, ale z pewnością bardzo odległe. Dziś już we wróżbiarstwie nie traktowano kuli, jako ostateczność, a jako pierwszorzędne medium.  Ten okres minął już wieki temu, a przynajmniej tak jej się zdawało.

Kątem oka dostrzegła jak jakaś postać zmierza w jej kierunku. Szybko ukryła dziennik w torbie i spojrzała na wychodzącego z lasu gajowego. Już dawno przestała się go bać. Lily jakiś czas temu wyjaśniła jej, kim jest Hagrid i że zachowała się bardzo niemądrze. Teraz czuła już jedynie wstyd, po strachu nie było ani śladu. 

- Hej dziewczyno! – zakrzyknął mężczyzna z pewnej odległości – nie wiedziałaś gdzieś psa? Taki duży, paskudny, ciągle się ślini.

Lara zaprzeczyła natychmiast. Odkąd tu siedziała nic nie zwróciło jej uwagi.

- Cholibka szukam go od samego rana. Skubany sam sobie w nocy drzwi otwiera i ucieka.

- Może pobiegł w stronę zamku? – wskazała na dziedziniec, jednak mężczyzna już nie słuchał.

- Psia krew! – Hagrid truchtał teraz w stronę swojego ogródka. Wymachując rękoma i krzycząc zajadle wpadł pomiędzy swoje dynie, rozganiając ptaki. 

Lara podążyła za mężczyzną. Kiedy zatrzymała się przed niewysokim płotkiem miała wrażenie, że przez ogródek przeszło prawdziwe tornado.

- Psia krew! – powtórzył Hagrid. – Te szkodniki zniszczyły mi prawie wszystkie dynie! Co to za Halloween bez dyni?!

Dziewczyna z westchnieniem patrzyła na to, co pozostało z dyni i nie mogła pozbyć się sie wrażenia, że więcej szkód narobił sam gajowy niźli złośliwe ptaki. 

- Może ja pomogę – powiedziała uprzejmie. Szybko wyciągnęła różdżkę i wypowiadając w myślach zaklęcie rozgoniła pozostałe ptaki. Następnie wyczarowała słomianą kukłę w ogromnym kapeluszu i typowo farmerskim ubraniu i umieściła ją na płocie.

- Cholibka, że też wcześniej o tym nie pomyślałem – mruknął zażenowany gajowy, patrząc spod oka na nową ozdobę. –No ten tego, w każdym razie dziękuję.

Lauren uśmiechnęła się sie przyjaźnie i schowała różdżkę.

- Może pomogę szukać psa – zaoferowała się przyjaźnie i tak nie mając nic lepszego do roboty. Poza tym chciała się zrehabilitować w oczach olbrzymiego mężczyzny.

- E tam – gajowy machnął ręką – sam wróci. Ale może masz ochotę na herbatkę? Dawno już nikt mnie odwiedzał.

- Chętnie – uśmiechnęła się z wdzięcznością. Na dworze robiło się coraz zimniej, a cieniutka kurtka nie dawała już tyle ciepła, co dawniej. 

Kiedy przekroczyła próg domku gajowego nie mogła wyjść z podziwu. Nie potrafiła pojąć jak można w tak małej chatce pomieścić tyle rzeczy. Było tu niemal wszystko, książki, stołki, miedziane kociołki, narzędzia, dziwnie wyglądająca broń, przeróżne tkaniny, słoiki czy klatki dla zwierząt. W kącie stało ogromne łóżko, natomiast z sufitu zwisały pachnące szynki oraz bażanty. Lara natychmiast podeszła do niewielkiego paleniska, w którym wesoło trzaskał ogień, ogrzewając dłonie. Tymczasem Hagrid zrzucił ciepłe futro z norek i wziął się za parzenie herbaty.

- Cholibka nawet nie zapytałem jak masz na imię – odezwał się Hagrid, stawiając na stole parującą herbatę. 

- Lauren, ale wszyscy mówią do mnie Lara – uśmiechnęła się dziewczyna, siadając przy podniszczonym stole. Jej wzrok powędrował w stronę czegoś przykrytego brązową tkaniną w chwili, gdy to coś pod nią poruszyło się. – Co to takiego?

Hagrid podążył za jej wzrokiem i natychmiast podniósł się od stołu. – Na śmierć zapomniałem!
Odsunął ciężką zasłonę i otworzył całkiem sporej wielkości klatkę. Lara nachyliła się w stronę klatki z chwilą, gdy wyszedł z niej ogromnych rozmiarów żółw. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy, nie mogąc wyjść z podziwu, bowiem gad pomimo swych rozmiarów był niezwykle szybki. Nigdy nie widziała, żeby żółwie mogły tak szybko się poruszać.

- To wyjątkowy gatunek – powiedział z dumą Hagrid. – Nie ma ich zbyt wiele w Anglii. Piękny prawda?

Lara podciągnęła kolana do góry, bowiem gad zaczął niebezpiecznie szybko zbliżać się w jej kierunku.

- Taak – odparła niezbyt pewnie, bowiem żółw dotarł już do jej krzesła i świdrował ją tymi swoimi czarnymi oczami.

- Ale trzeba na nie uważać, mogą być naprawdę niebezpieczne. O na przykład teraz – wskazał na skorupę – zmienił kolor na czerwony. - I faktycznie żółw miał teraz skorupę w kolorze rubinowym. – To oznacza, że jest zły. Pewnie jest głodny.

Lara kątem oka spoglądała na poczerwieniałego gada i miała wrażenie, że to raczej nie powodu głodu, a braku możliwości spróbowania jej.

- Hagrid a czy one gryzą? – zawołał patrząc jak żółw szczerzy kły. Skąd u licha takie zębiska u żółwia?

- Nie. Czasem tylko zdarzy mu się uszczypnąć – odpowiedział pieszczotliwie gajowy, przynosząc żółwiowi kilka zdechłych myszy. Głodny do granic możliwości gad rzucił się na posiłek jakby przez tydzień nie jadł.

- Haaagrid – szepnęła nieco przerażona. – Czy żółwie lądowe nie są roślinożerne?

- Te zwykłe owszem. Ale Bartuś jest magicznym żółwiem.

- Bartuś?!

- Piękne imię, pasuje mu prawda? – rozczulił się Hagrid, biorąc żółwia na ręce.

Zdezorientowany gad natychmiast przystąpił do ataku i zatopił swoje ogromne zębiska w dłoni Hagrida. Gajowy syknął z bólu i wyrwał dłoń z jego uścisku.

- On tak się tylko droczy – zaśmiał się nerwowo i schował gada do pudełka, a następnie zakrył je kawałkiem materiału.

- Zbliża się zima, więc staram się zapewnić mu takie warunki, jakie ma w środowisku naturalnym. Zimą zakopują się w ziemi i śpią, więc przykrywam go płachtą, by mógł spokojnie spać.
Lara z niedowierzaniem obserwowała rozczulającego się nad tym paskudztwem Hagrida. Sama uwielbiała zwierzęta, ale głównie te puchate i milutkie, które nie mają wielkich kłów i nie rzucają się na ludzi. Więc tym bardziej nie potrafiła zrozumieć gajowego.

Z ulgą opuściła nogi na podłogę, wiedząc że jest już bezpieczna i spojrzała w okno, za którym zachodzące słońce przybrało odcień czerwieni. Rozkoszując się tym widokiem nawet nie spostrzegła, jak ktoś zapukał do drzwi. Kiedy jej wzrok przesunął się na przybysza, jej zdziwienie sięgnęło zenitu.

- Witaj Hagridzie – w progu stał nie, kto inny tylko Syriusz Black. – Znalazłem twojego psa, pewnie znowu uciekł – zaśmiał się, wpychając opierającego się zwierzaka do środka.

Dopiero teraz Syriusz spostrzegł, że Hagrid nie jest sam. Równie zdziwiony, co ona sama, zerknął na Hagrida i rzucił – to ja nie będę przeszkadzał.

- Nie nie, ja już wychodziłam. Zostań – powiedziała pośpiesznie i zebrała swoje rzeczy. – Dziękuję za herbatę Hagridzie. Niedługo znowu cię odwiedzę – powiedziała pogodnie i wyszła na zalane czerwienią błonia. Jedyne, co zdążyła jeszcze usłyszeć to nieco zdezorientowany jęk gajowego i jakieś hałasy, najwyraźniej dobiegające z wnętrza pudełka. I nagle coś przyszło jej do głowy. Cofnęła się i wkładając głowę pomiędzy drzwi dorzuciła – Hagridzie koniecznie pokaż mu Bartusia, będzie zachwycony!

~*~

Gdzieś ty była! – usłyszała, gdy tylko przekroczyła próg salonu. Rozejrzała się po pomieszczeniu i przy jednym ze stolików dostrzegła Lily i Lisę. Obie wymachiwały do niej jak szalone. Natychmiast ruszyła w ich stronę.

- Coś się stało?

Obie dziewczyny były mocno czymś podekscytowane, o czym świadczyć mogły wypieki na ich twarzach.

- Sama zobacz – powiedziała Lisa, wskazując na tablicę ogłoszeń, przy której stało już kilka osób.
Natychmiast podeszła do zbiegowiska i zdołała sie przepchnąć na sam początek. Na środku tablicy wisiał zwitek pergaminu, na którym to starannym pismem ktoś wytłuścił:

30 października odbędzie się bal maskowy z okazji święta Halloween. Uczniowie klas piątych, szóstych i siódmych są zobowiązani do uczestnictwa w balu w ramach uczczenia święta duchów. Obecność obowiązkowa. Obowiązują stroje wizytowe.

A pod spodem jeszcze jedna informacja:

31 października odbędzie się uroczysta kolacja z okazji święta Halloween. Uroczystość dotyczy wszystkich uczniów. Obecność obowiązkowa.

Lara odsunęła się od tablicy i ruszyła w stronę stolika koleżanek. Obie wpatrywały się w nią roziskrzonymi oczami.

- Jakoś nie mam ochoty – mruknęła, siadając na jeden z puf. 

- Niemożliwe – mruknęła Lisa, patrząc na nią spod wpół przymkniętych powiek. – Ty uwielbiasz bale, tańce, zabawy w długich sukniach i wszystkie te przebieranki.

Blondynka przygryzła wargi, spoglądając to raz na Lily to na Lisę. Nie miała śmiałości przyznać, że owszem bardzo ucieszył ją ten bal, ale niestety równie szybko zdała sobie sprawę, że przecież nikogo tu praktycznie nie zna i nie znajdzie sobie żadnego partnera.

- No może i lubię – mruknęła, patrząc na swoje paznokcie – ale co to za bal bez partnera?
Dziewczyny otworzyły szeroko oczy i spojrzały po sobie. Następnie wybuchnęły niepohamowanym śmiechem.

- A więc o to chodzi! – zawołała, rozbawiona do granic możliwości, Lisa.

- To nie jest śmieszne – zaperzyła się Lara i skrzyżowała ręce na piersi.

- Oj kochana ty nawet nie wiesz, co się czeka – powiedziała Lily wciąż chichocząc. – Nawet sobie nie wyobrażacie, co się tu dzieje przed takimi balami. Możecie mi wierzyć, że żadna z was się nie opędzi od kandydatów.

- Ale ja tu nikogo nie znam – mruknęła wciąż obrażona Lara.

- To tym lepiej. Łatwiej zaprosić obcą dziewczynę niż taką, którą zna się od zawsze.

- Jeżeli o mnie chodzi to ja idę sama. I niech tylko któryś spróbuje mnie zaprosić – powiedziała hardo Lisa, wygrażając pięścią jakiemuś przechodzącemu trzecioklasiście.

- Lisa, on jest za młody – mruknęła Evans. – Nie mógłby cię zaprosić.

- Tym lepiej – zawołała – i niech nawet żaden nie próbuje!

~*~

Już kilka dni później Lara przekonała się, że Evans miała rację. Wszędzie dało się wyczuć podniecenie ze względu na zbliżający się bal. Nawet jej samej zaczął udzielać się ten dziwny stan, Lisa również wydawała się być nieco pogodniejsza niż zazwyczaj. Teraz obie przemierzały korytarze w poszukiwaniu Lily. Rudowłosa od rana była jakaś nieobecna, a tuż po ostatnich zajęciach przepadła jak kamień w wodę. Nie było jej ani w bibliotece, ani na błoniach. Przeszukały również cały salon i dormitoria innych dziewcząt. Na próżno. Teraz zamierzały iść do skrzydła szpitalny, bo zaczęły podejrzewać, że dziewczynie mogło stać się coś niedobrego. Kiedy zapukały do drzwi odpowiedziała im cisza. Niepewnie uchyliły jedno skrzydło i zajrzały do środka. Z początku myślały, że sala jest pusta, jednak dopiero po dłuższej chwili dostrzegły, że za ostatnią kotarą ktoś leży. Pełne obaw skierowały się do ostatniego łóżka i na widok chorego wydały z siebie niemy okrzyk. Spojrzały po sobie, nie potrafiąc nawet wydobyć z siebie głosu. Na łóżku leżał wyraźnie posiniaczony i zakrwawiony Remus. Pomimo iż chłopak spał, wyraźnie słyszały jego ciężki oddech i z trudem unoszącą się klatkę piersiową. Miał ogromne cienie pod oczami, kilka skaleczeń na twarzy i długą szramę biegnąc od skroni do połowy policzka. Poza tym jego ciało wyglądało, jakby dosłownie przed chwilą spadł z miotły z wysokości dziesięciu metrów.

- Co mu się stało – wyszeptała przestraszona nie na żarty Lara. Spojrzała na stojącą obok Lisę i zaniemówiła. Jeszcze nigdy nie widziała jej w takim stanie. Była blada i roztrzęsiona, nie potrafiła ustać w miejscu, tak jakby zupełnie opadła z sił. Lauren dosłownie w ostatnim momencie zdołała pochwycić upadającą siostrę. 

- Pani Pomfrey!

Kobieta od razu wybiegła ze swojego gabinetu, rozglądając się dookoła. Gdy tylko zobaczyła, co się stało, natychmiast przeniosła Lisę na najbliższe łóżko i zaczęła krzątać się wokół niej. 

- Jak to się stało? – zapytała pielęgniarka.

- Stałyśmy tu przez chwilę, a gdy zobaczyłyśmy Remusa ona nagle pobladła i zemdlała. - Przerażona Lauren patrzyła jak pobladła twarz Melisy znów nabiera kolorów, a jej powieki zaczynają drgać.

- Jego nie wolno jeszcze odwiedzać – powiedziała surowo pielęgniarka, wlewając Lisie jakieś eliksir do ust. – No kochaniutka otwórz oczy – dodała już nieco łagodniej w stronę pacjentki.

Kiedy Lisa otworzyła oczy, a Lara odetchnęła z ulgą, pielęgniarka pomogła usiąść dziewczynie i podała jej kawałek czekolady.

- Masz – powiedziała – od razu zrobi ci się lepiej.

Lisa niepewnie odwinęła sreberko i włożyła sobie czekoladę do ust.

- Jak już poczuje się lepiej, możesz ją stąd zabrać – powiedziała pielęgniarka w stronę Lauren i weszła za parawan, gdzie leżał chory Remus.

Blondynka skinęła głową i usiadła obok siostry. Objęła ją ramieniem i pozwoliła, by Lisa oparła głowę na jej ramieniu. Lara nie pamiętała by kiedykolwiek były w tak dobrych stosunkach. Zazwyczaj ich kontakt ograniczał się jedynie do kłótni. Ale teraz, teraz było zupełnie inaczej. Tragedia w Ad Fontes zbliżyła je do siebie, dała im siłę i nową szansę, by zaczęły od początku. I one skorzystały z tej szansy i to w najlepszy z możliwych sposobów.

~*~

- Jak ja go nienawidzę – warknęła Evans i rzuciła się na kanapę tuż obok Lisy.

- Ciebie też miło widzieć – Lisa uśmiechnęła się słabo.

Lily spojrzała na jej wciąż pobladłą twarz i znieruchomiała.

- Wszystko w porządku? Jesteś strasznie blada.

- Nic mi nie jest, prawda Lara?

Blondynka skinęła lekko, jednak wzrokiem starała się przekazać Evans, że wcale tak nie jest.

- Kogo tak nienawidzisz?

Evans widocznie nic nie zauważyła, być może zbyt mocno była zdenerwowana, by móc cokolwiek dostrzec.

- Pottera oczywiście – warknęła, wyrzucając ręce w górę, jakby to była największa oczywistość na świecie.

- Co znowu zrobił?

Evans spochmurniała jeszcze bardziej, wyglądała jakby zaraz miała wybuchnąć.

- Ten kretyn znowu chciał mnie zaprosić na bal i oczywiście nie mógł tego zrobić jak normalny człowiek, tylko musiał się drzeć na cały korytarz.

Dziewczyny wydały z siebie głośny jęk. Mogły sobie tylko wyobrazić, jak Lily sponiewierała biednego Jamesa na oczach jego przyjaciół i znajomych.

- Ciebie ktoś chociaż zaprasza – mruknęła Lara, a Lily zwróciła na nią swe zielone oczy.

- Tylko Potter – rzuciła niedbale, tak jakby chłopak się nie liczył. Jednak wyraźnie zmarszczyła brwi. To było dla niej dziwne. Lara była naprawdę bardzo ładna, a mimo to żaden chłopak od jej przybycia do Hogwartu się nią nie interesował. Nie żeby znała się jakoś szczególnie na płci przeciwnej, ale sam fakt, że ani ona ani Lisa nie miały powodzenia wśród tutejszych chłopców był dla niej jakąś osobliwą zagadką. – Zobaczysz, co będzie w przeddzień balu. Nie opędzisz od kandydatów. 

- Pewnie – dorzuciła słabo Lisa. – Jeszcze będziesz przebierać i zastanawiać się, którego wybrać.

- No nie wiem – mruknęła, jednak po tych słowach poczuła się nieco lepiej. W końcu miały jeszcze kilka dni do balu. 

- Lily? – zaczęła dosyć niepewnie Lisa. – Mam do ciebie pytanie.

Panna Evans uniosła głowę znad książki, którą dopiero, co wyciągnęła i zwróciła wzrok w stronę koleżanki – jakie?

- Bo widzisz my dzisiaj szukałyśmy cię cały dzień...

- A no tak, chowałam się przed Potterem, ten tydzień będzie naprawdę koszmarny.

- Nie o to mi chodzi. Bo byłyśmy też w skrzydle szpitalnym i tam leżał Remus. Cały posiniaczony i zakrwawiony, tak jakby dopiero, co spadł z dziesiątego piętra.

Lily natychmiast odłożyła książkę i nachyliła się w stronę koleżanek.

- To bardzo dziwne. Podobno Remus wyjechał w odwiedziny do chorej matki, sam się ze mną żegnał dwa dni temu. Nie powinno go tu być.

Dziewczyny spojrzały po sobie szeroko otwartymi oczyma. Wszystkie trzy zgadzały się, co do jednego, cała ta sprawa była owiana jakąś większą tajemnicą i one zamierzały ją odkryć.

- Znowu coś knujecie, tak? – usłyszały zza pleców. To Mary wraz ze swoimi koleżankami ze starszego roku stała za nimi. – Och nie, a może zastanawiacie się, jakie zaklęcie rzucić żeby ktoś chciał pójść z wami na bal? – zachichotała złośliwie i odeszła z koleżankami w kąt salonu, wciąż rzucając im ironiczne spojrzenia.

- To przez nią! – warknęła Lisa. – To dlatego jeszcze nikt nas nie zaprosił.

- Myślałam, że chcesz iść sama – mruknęła Evans.

- Teraz? Zwariowałaś? Żeby dać satysfakcję tej małpie? Nigdy!

- Ciekawe tylko, co takiego zrobiła, że nikt nie chce z nami iść – zasępiła się Lara.

- Rozgadała wszystkim, że lubicie się bardziej niż na to wygląda – usłyszały cichy głos z fotela obok. Jak na komendę wszystkie obróciły się w tym kierunku i dopiero teraz dostrzegły Mandy. Dziewczyna jak zwykle siedziała sama z książką w dłoni, na której to widniał kat wykonujący egzekucję poprzez ścięcie. Lily wzdrygnęła się mimowolnie - że jesteście, no wiecie...parą – dokończyła głosem wypranym z emocji.

- Co takiego zrobiła? – syknęła rozwścieczona do granic możliwości Lisa. - Niech ja ją tylko...

- Cicho, siadaj. – syknęła Evans i złapała Lisę za rękę. – Po co ci to? Tylko napytasz sobie biedy. Lepiej załatwić to po cichu. 

- Lily ma rację, Lisa uspokój się – wyszeptała Lara. - Zemsta najlepiej smakuje na zimno –zatarła dłonie i wyszczerzyła zęby w iście diabelskim uśmiechu.
___________________________________________________

Witajcie kochani po jakże długiej przerwie! Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że ostatni rozdział pojawił się w listopadzie. Sama w to nie wierzę!

Z pewnością zauważycie różnicę pomiędzy tym i kolejnymi rozdziałami, a tymi wcześniejszymi. Jest to spowodowane tym, że poprzednie dziewięć rozdziałów + prolog było pisane jeszcze bardzo bardzo dawno temu. Powyższy został napisany w przeciągu ostatnich kilku dni. Teraz nareszcie zobaczymy co sądzicie o moim obecnym stylu pisania ;)
Mam nadzieję że na kolejny rozdział nie będziecie musieli tak długo czekać. 
Pozdrawiam :*
Trzymajcie się ciepło!
Koniec psot!

PS Dajcie znać czy jeszcze tu jesteście ;)

4 komentarze:

  1. Witaj! Ja jestem i cieszę się bardzo, że w końcu pojawił się nowy rozdział. Zacznę może od wytknięcia błędów:

    "Lara kątem oka spoglądała na poczerwieniałego gada i miała wrażenie, że to raczej nie powodu głodu, a braku możliwości spróbowania jej." - zjadłaś literkę "z", powinno być "nie z powodu"

    "- Hagrid a czy one gryzą? – zawołał patrząc jak żółw szczerzy kły. " - Powinno być: "Hagrid, a czy one gryzą? - zawołała [...]"

    "Z ulgą opuściła nogi na podłogę, wiedząc że jest już bezpieczna [...]" - przecinek przed "że"

    "[...] w progu stał nie, kto inny tylko Syriusz Black. " - przecinek jest w złym miejscu, powinien być przed "tylko"

    "- Oj kochana ty nawet nie wiesz, co się czeka[...]" - powinno być : "ty chyba nie wiesz, co cię czeka"

    " Teraz zamierzały iść do skrzydła szpitalny, [...]" - skrzydła szpitalnego.

    No, to by było na tyle. ;)

    A teraz coś ode mnie. Mi ten rozdział się bardzo podobał. Jest długi i ciekawy. Uśmiałam się z "Bartusia" i zamiłowania Hagrida do tych dzikich stworzeń. Lara zachowała się bardzo taktownie i nie wytknęła tego faktu gajowemu. Zastanawia mnie tylko zachowanie Syriusza. Dziwne, że tak się zmieszał, to do niego nie podobne. Mam nadzieję, że wyjaśnisz to w kolejnych rozdziałąch.
    Lily Evans jak zwykle musi się opędzać od Pottera, który jak to bardzo trafnie określiła rudowłosa: nie może zachować się jak normalny chłopak i drze się na cały korytarz. Biedy James, musi się czuć naprawdę podminowany z powodu odrzucenia.
    Coś czuję, że dziewczyny się nie poddadzą i będą dotąd szukać i węszyć aż w końcu zorientują się co takiego dolega Remusowi. Oj, Huncwoci, trzymajcie się na baczności. ;)

    Mam nadzieję, że nie karzesz nam tak długo czekać na kolejny rozdział. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj. Przygnałam do Ciebie co tchu, kiedy tylko przeczytałam Twój komentarz pod prologiem i od tamtego czasu śledzę uważnie Twoje poczynania na blogu. Jestem oczarowana Twoim stylem - jest taki niewymuszony i konkretny. Widać, że wkładasz sporo serca i wysiłku w to, co robisz. Opowiadanie jest oryginalne i bardzo, ale to bardzo ,,potterowskie''. Konkurujesz z samą Rowling, naprawdę. Doskonale potrafisz wczuć się w jej rolę i stworzyć wspaniały, czarodziejski klimat Hogwartczyków z czasów Huncwotów. No i główną bohaterką jest wykreowana wyłącznie przez Ciebie postać, którą polubiłam i którą szanuję, odkąd tylko przeczytałam prolog i jej ucieczkę z ruin dawnej szkoły. Lauren jest niesamowicie dzielna, nie można temu zaprzeczyć.
    Zyskałaś nową czytelniczkę, ponieważ pokochałam Twoje opowiadanie i wprost nie mogę się doczekać nowej publikacji. Mam nadzieję, że dziewczęta rozwieją obrzydliwą plotkę, którą puściła Mary i znajdą idealnych kandydatów na bal halloweenowy. :)
    Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział i życzę Ci dużo weny!
    Pozdrawiam serdecznie! :)

    Ps. Gratuluję znakomitego warsztatu, jesteś wspaniała!

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj!
    Od niedawna zaczęłam czytać Twoje bloga i muszę przyznać, iż jest wspaniały, ponieważ opowiada Twoją własną historię. Trzeba mieć niezłą wyobraźnię, żeby wymyślić te wszystkie rzeczy. Bardzo mnie wzruszył opis walki w Ad Foster. Pokazywałaś te wszystkie negatywne uczucia, ale też siłę ludzi, którzy tam walczyli, pomimo beznadziejnej sytuacji i tak starali się ich pokonać. Idealny wzór do naśladowania. Twoje opowiadanie sprawia, że chcę je dalej czytać. Masz powołanie! Z niecierpliwością wyczekuję następnej notki!
    Sonrisa
    PS: Może wpadniesz? :)
    http://lily-evans-co-by-bylo-gdyby.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam tego bloga. Właśnie przed chwilą skończyłam czytać wszystkie rozdziały i żałuję, że to się tak nagle skończyło. Bardzo podoba mi się twój pomysł, wzruszył mnie opis ataku na dawną szkołę Lary i Lisy. W pewnych momentach prawie płakałam że śmiechu, w innych denerwowałam się tak, jak bohaterki.
    Mam nadzieję, że nie opuściłaś bloga i dalej będziesz pisać. Dodaję Twojego bloga do zakładek i oświadczam, że przynajmniej w ciągu najbliższych tygodni, a nawet miesięcy nie odpędzisz się ode mnie.
    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń