"Przegrać i być pokonanym to nie to samo. Przegrywają ci, którzy nawet nie próbowali walczyć, a pokonani są ci, którzy byli zdolni do walki. I taka porażka nie przynosi wstydu. Może być trampoliną do nowych zwycięstw. I jak trafnie to określa Jose Samarago w twojej książce „El amor posible”, nigdy nie ma porażek ani zwycięstw ostatecznych, bo dzisiejsza porażka może być jutrzejszym zwycięstwem."
- Paulo Coelho
Głośne krzątanie się po pokoju zbudziło ją ze snu. Przetarła zmęczone oczy i przeciągnęła się niczym kot. Odgarnęła blond loki z twarzy, zrzucając cieplutką kołdrę. Rozpostarła szkarłatne zasłony i zmrużyła oczy. Jasne słońce wpadające przez wysokie okna raziło niemiłosiernie, przyprawiając o chwilowy zawrót głowy. Gdy nareszcie odzyska zdolność widzenia rozejrzała się po pokoju.
Lisa biegała w tą i z powrotem, szykując się w panice do pierwszego meczu quidditcha w tym sezonie. Tuż za nią krok w krok chodziła Lily, próbując uspokoić koleżankę, lecz na nic się to zdawało. Lisa była tak podenerwowana, że dosłownie tratowała wszystko na swej drodze, nawet nie zwracając na to uwagi. Sfrustrowana Evans w końcu dała za wygraną i opadła bezsilnie na łóżko tuż obok Lary.
- Zaraz zwymiotuje – jęknęła Lisa i zaledwie zdążyła to powiedzieć, wpadła do łazienki.
Lily się skrzywiła i spojrzała na Larę, wymieniająv z nią porozumiewawcze spojrzenia. Obie westchnęły i ruszyły za brunetką do łazienki. Wiedziały, że ten poranek do najłatwiejszych należeć nie będzie.
~*~
Mandy odgarnęła swoje farbowane czarne włosy i rozejrzała się przenikliwymi ciemnogranatowymi oczami po pomieszczeniu. Uwielbiała bibliotekę. Nie z powodu starych zakurzonych półek i ogromu czarodziejskich ksiąg, a dlatego że zawsze było tu cicho i spokojnie. Jak nigdzie indziej mogła zaszyć się w najciemniejszym kącie, skąd miała doskonały widok na całą bibliotekę, jednocześnie nie zostając zauważoną. Przychodziła tu codziennie, by podumać nad sensem życia, nad istotą Stwórcy i świata. Uwielbiała zanurzać się w ponurych myślach, wyobrażając sobie krwawe sceny ze sobą w roli głównej. Jednakże nie był to jedyny powód tak częstych odwiedzin biblioteki. Jak zwykle schowana za stosem ksiąg ukradkiem obserwowała stolik przy oknie. O tej godzinie był jeszcze pusty, lecz doskonale wiedziała, że to nie potrwa długo. Punktualnie o godzinie ósmej w każdą sobotę tu przychodził. Siadał na pół godziny, a później obładowany jak zwykle książkami ruszał na śniadanie, by zjeść je z przyjaciółmi. Mandy zerknęła na wielki zegar na ścianie i ze zdenerwowaniem obserwowała wskazówki, które pokazywały dokładnie dwie minuty po ósmej. Spóźniał się, a to do niego niepodobne. Zawsze był punktualny, nigdy nie pozwalał na siebie czekać. Dlatego coraz bardziej czuła narastające napięcie w środku. Zaczęła nerwowo stukać palcami w blat stolika, próbując się uspokoić. Mandy rzadko się denerwowała czy okazywała jakiekolwiek emocje, jednak, jeżeli chodziło o niego była zdolna do wszystkiego.
Gdy wskazówka na zegarze wskazała dziesięć minut po ósmej jej zdenerwowanie sięgnęło zenitu. Oparła głowę na blacie i wyobraziła sobie jego przystojną twarz. Miał włosy w kolorze jasnego brązu, lekko zaczesane do tyłu, a czasem jakby delikatnie potargane, co nadawało mu trochę niegrzecznego wyrazu. Ostro zarysowany podbródek, wąskie wargi, wydatne kości policzkowe i nieco szpakowaty nos. Wszystko to sprawiało, że Mandy niemal oszalała na jego punkcie. Jednakże to, co sprawiało, że traciła dech w piersiach to oczy. Cudowne miodowe tęczówki, iskrzące się jasnym blaskiem, niczym skąpane w promieniach zachodzącego słońca. Tak niebiańskie, niekiedy bursztynowe, a czasem nawet czekoladowe sprawiały, że nogi jej miękły, a serce przyśpieszało. Nie była w stanie oderwać od nich oczu, hipnotyzowały i im bardziej starała się w nie nie patrzeć, tym bardziej ją pochłaniały. To było istne szaleństwo, był jej aniołem, niebiańską istotą, która zawładnęła jej sercem. Nie potrafiła wytrzymać bez niego nawet minuty, jej myśli krążyły tylko wokół niego, na czym coraz częściej się przyłapywała i karciła na każdym kroku. Rozmarzona uniosła głowę na kilka centymetrów i spojrzała na jego stolik, lecz ten wciąż był pusty. Spojrzała na zegar i westchnęła cicho. Dochodziło prawie wpół do dziewiątej, co oznaczało, że chłopak dziś nie przyjdzie. Mandy na nowo położyła głowę na stoliku, a samotna łza beznadziejności spłynęła po jej bladym policzku. Zanurzyła się w przygnębiających myślach, oddając się niemej rozpaczy. Na mecz quidditcha nie poszła.
~*~
Syriusz z jękiem opadł na wolną kanapę w pokoju wspólnym. Oparł głowę na dłoniach i przymknął powieki. Jeszcze kilka godzin temu jego myśli wypełniało przyjemne podekscytowanie na myśl o zbliżającym się meczu. Niemal cały chodził, nie potrafił wysiedzieć w jednym miejscu i wciąż krążył po sypialni. Gdy nareszcie nadeszła ta chwila z duszą na ramieniu ruszył wraz ze swym najlepszym przyjacielem w stronę boiska, niosąc nowiutką miotłę. Niemalże czuł spojrzenia przechodzących uczniów, pokrzepiające uśmiechy krukonów i pożądliwe spojrzenia damskiej części Hogwartu.
To był ich pierwszy mecz przeciwko puchonom. Na samą myśl o tym skrzywił się niemiłosiernie, starając się nie wracać do tamtej chwili. Sam nie wiedział jak to możliwe, że tak słaba drużyna, jak puchoni mogli z nimi wygrać.
Wokół niego zebrała się już prawie cała drużyna z wyjątkiem jednej osoby.
- G d z i e o n a j e s t - wydyszał czerwony na twarzy kapitan, który dopiero, co wkroczył do Pokoju Wspólnego. Jego nabiegła krwią twarz wyrażała prawdziwą chęć mordu, a oczy ciskały błyskawice. Już dawno nikt go tak nie upokorzył.
Odpowiedziała mu cisza, nawet pozostali uczniowie znajdujący się w okolicy wstrzymali oddech. Nikt nie śmiał wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
Dopiero cichy jęk otwierającego się porteru spowodował drobne poruszenie wśród gryfonów, lecz to tylko Lily i Lara wkroczyły do salonu. Omiotły pokój szybkim spojrzeniem, zatrzymując się na drużynie quidditcha.
Przedstawiali marny widok, zmęczeni, spoceni z wyrazem przegranej na twarzy stłoczyli się wokół kanapy, na której siedzieli Syriusz i James. Wszyscy tak samo upokorzeni i zarazem zdziwieni, jak mogli przegrać z najsłabszą drużyną w Hogwarcie.
- Gdzie jest Patel - powtórz Davids, choć już nie spodziewał się odpowiedzi.
- W dormitorium - dało się słyszeć niespodziewanie cichy głos z końca sali. To Mandy siedziała w czerwonym fotelu tuż przy oknie, zasłonięta jakąś książką.
Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli w jej stronę, lecz ta już zdążyła się skryć za kurtyną czarnych włosów.
- Niech no tylko zejdzie - warknął Davids, lecz przerwała mu Lisa.
- To nie jej wina, że nie umie grać tylko tych, którzy przyjęli ją do drużyny oraz tych... którzy pomogli jej się dostać. - Przy końcu zdania spojrzała wymownie w stronę Blacka, a ten ze złością uderzył w blat stolika, po czym wstał i wyszedł z pokoju wspólnego.
Kapitan drużyny stał przez chwilę bez ruchu, po czym bez słowa ruszył do dormitorium, przygarbiony i nieszczęśliwy.
Lily i Lara również podeszły do Lisy, po czym pociągnęły ją w stronę sypialni, by pozbyła się brudnych szat i kawałków liści z włosów. Wiedziały, że poranek był niczym względem wieczora, jaki je czekał.
~*~
Lisa ze złością zrzuciła z siebie brudne szaty i weszła do wanny pełnej gorącej wody. Zanurzyła się aż po czubek głowy, starając się oddalić od siebie pierwszą przegraną w Hogwarcie.
Nie tak wyobrażała sobie ten mecz. Mieli obronić mnóstwo goli, jeszcze więcej zdobyć, a na koniec złapać znicza, tym samym kończąc grę.
Co prawda Jamesowi udało się złapać znicza, jednak wynik i tak jasno wskazywał na wygraną puchonów.
Przez Patel stracili całą masę punktów. Dziewczyna nie dość, że bardziej przeszkadzała na boisku niż pomagała to jeszcze zupełnie znokautowała obrońcę, a tym samym kapitana drużyny.
Po długiej kąpieli dziewczyna okryła się puchatym ręcznikiem i dłonią przetarła zaparowane lustro. Z jękiem spojrzała w swoje odbicie, dotykając delikatnie opuchnięte oko.
Jeden z puchonów podczas meczu zamiast w tłuczek przypadkowo trafił w jej głowę. Do tej pory czuła ogromny ból w okolicach skroni, gdzie olbrzymi siniec zalewał jej prawie całą lewą stronę twarzy. Wcześniej nie wyglądało to tak strasznie, do czasu, gdy nie zmyła z siebie tego błota i kurzu.
Szybko ubrała się w zwykłe dresy i miękką sportową bluzę, mając nadzieję, że może Lilka coś poradzi na jej siniaki.
Gdy tylko wyszła z łazienki dziewczyny wydały z siebie głośne jęki na widok jej twarzy.
- Lilka możesz coś z tym zrobić? – Zapytała zrezygnowana.
Panna Evans posadziła ją na jednym z łóżek, przyglądając jej się z bliska. Wyciągnęła różdżkę i zaczęła mruczeć jakieś zaklęcia, które rzekomo miały jej pomóc.
Jednak po kilku minutach Lily pokręciła ze zrezygnowaniem głową.
- Chyba nie dam rady. Myślę, że będziesz musiała odwiedzić skrzydło szpitalne i to jak najszybciej.
Melisa skrzywiła się na wieść o szkolnej pielęgniarce, dając tym samym do zrozumienia, że nigdzie się nie wybiera.
- No dobrze – mruknęła panna Evans. – Może Remus coś na to zaradzi. Chodź poszukamy go.
- Nie ma takiej potrzeby – powiedziała Lara. – Jest w dormitorium.
Lisa jedynie skinęła głową i ruszyła do wyjścia. Droga do dormitorium chłopców z szóstego roku nie zajęła jej zbyt wiele czasu. Gdy znalazła się przed drzwiami cichutko zapukała, a gdy usłyszała niewyraźne proszę, weszła do środka.
Jej oczom ukazał się istny bałagan, tak jakby po pokoju przemaszerowało stado hipogryfów. Niemal cała podłoga zasłana była ciuchami, które już dawno powinny trafić do prania. Starając się nie wdepnąć w coś, co mogłoby ją na zawsze pozbawić obuwia, stanęła w miejscu, które według niej wyglądało jak wycięte z innego obrazka.
Tylko wokół jednego łóżka panował nieskazitelny porządek, tak jakby jego właściciel starał się odgrodzić od całego tego bałaganu. I właśnie na tym łóżku siedział Remus, czytając jakąś książkę.
- Lily mówiła, że może mógłbyś mi pomóc – powiedziała bez ogródek, wskazując na część twarzy pokrytej fioletową opuchlizną.
Remus spojrzał na nią z szeroko otwartymi ustami i natychmiast odłożył książkę. Następnie podszedł do swojego kufra, szukając czegoś zawzięcie.
- Usiądź – powiedział, wyrzucając na podłogę chyba całą zawartość bagażu.
Lisa posłusznie spoczęła na krańcu jego łóżka, obserwując jak chłopak mierzy się z własnymi rzeczami. Dopiero po dłuższej chwili znalazł to, czego szukał.
Była to niewielka apteczka, na której widniały różnokolorowe informacje medyczne.
Remus szybko wysypał na łóżko jej zawartość, wybierając jeden ze słoików z jakąś kleistą zieloną substancją.
- Niestety muszę to zrobić ręcznie. Z tego, co wiem nie istnieje na to żaden magiczny sposób. Ale na szczęście ta maść działa w ciągu doby, więc jutro o tej porze nie powinno być już śladów po siniakach.
Lisa jedynie skinęła głową, odgarniając ciemne włosy, by mógł posmarować jej twarz.
Remus nabrał na palce trochę zielonkawej mazi i delikatnie zaczął rozprowadzać ją na jej twarzy. Opuszkami palców muskał jej posiniaczony policzek, powoli przechodząc do skroni. Maść przyjemnie chłodziła bolące miejsce, a jego delikatny dotyk łagodził jej zmysły. Na chwilę przymknęła oczy, rozkoszując się subtelnym masażem i miętowym zapachem maści.
Nim jednak zdążyła na dobre się odprężyć, Remus właśnie skończył. Otworzyła oczy i spojrzała na leżące na pościeli leki.
-Po co ci aż tyle lekarstw? – Zapytała. – Przecież macie tutaj skrzydło szpitalne.
Chłopak natychmiast zarumienił się i zaczął zgarniać medykamenty do apteczki. Zdawało się, że pytanie wprawiło go w zakłopotanie, z którego nie potrafił właściwie wybrnąć.
- Moja mama jest przezorna – mruknął – i jak widać miała rację – uśmiechnął się, wskazując na jej twarz. – Zresztą jak się mieszka w jednym dormitorium z Syriuszem i Jamesem to trzeba mieć takie wyposażenie.
Lisa jedynie przytaknęła, nadal przyglądając się jego twarzy. Nie miała pojęcia, dlaczego, ale czuła, że Remus nie mówi jej całej prawdy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że ten chłopak skrywa znacznie więcej tajemnic niż może na to wyglądać.
_____________________________________________
Witajcie ;) Dzisiaj ostatni z rozdziałów, które miałam w zapasie. Teraz czeka mnie zrobienie porządnych zapasów na kolejne kilka miesięcy. Mam nadzieję, że mi się to uda. Trzymajcie kciuki i dajcie jakiś znak, że w ogóle tu jesteście i czytacie cokolwiek. Byłoby miło ;)
PS Jak szablon? Czcionka wygodna?
Trzymajcie się ciepło!
Koniec psot!
świetny rozdział! :d nie sądziłam, że tak szybko zareagujesz. dwa dni (?) po moim komentarzu i już nowa notka :d genialnie ci wyszło ♡ do kogo wzdycha nasza mandy? jasno-brązowe włosy, chodzi do biblioteki, czyli mądry.. remus? proszę, powiedz, że to remus xd nikogo innego nie zaakceptuję. lunio będzie miał dziewczynę :d ostatnio zaczęłam odświerzać harry'ego i kiedy czytam o wiecznie zmęczonym życiem lupinie, serce mi się kraje. jego śmierć w insygniach mnie dobiła, nie zasługiwał na to. ale wracając do rozdziału xd co znowu nawywijała ta patel? co chciał osiągnąć syriusz pomagając jej zdobyć miejsce w drużynie? może faktycznie chodziło o larę? ale w takim razie dlaczego jej tam nie chciał? ugh, już czuję jak mi mózg dymi. szablon genialny, od razu mi się spodobał :d no cóż, w takim razie uzupełniaj zapasy i widzimy się w kolejnej notce! xx
OdpowiedzUsuńRozdział świetny jak zwykle �� Czekam na kolejny i pozdrawiam ^^
OdpowiedzUsuńPiszesz naprawdę genialnie ;)
OdpowiedzUsuńJest t jeden z najlepszych blogów potterowskich jakie czytałam(a czytałam sporo)
Oryginalny pomysł i świetne postacie :)
Zdecydowanie czekam na więcej ;)
Po przeczytaniu jednego z Twoich opowiadań, od razu wzięłam się za czytanie tego. Na początku byłam dość sceptycznie nastawiona, gdyż pomyślałam sobie, że będzie to bardzo podobny pomysł na opowiadanie, jak przy Utkanej z Wiatru, ale totalnie się myliłam.
OdpowiedzUsuńSięgając Gwiazd to wspaniała opowieść! Nowe osoby wplecione w stary schemat Huncwotów, to naprawdę świetny pomysł! Chciałabym mieć taką wyobraźnię.
Jedyne co zauważyłam, że nie działa, to link "Ważne". Chciałam się czegoś dowiedzieć o opowiadaniu zanim zaczęłam je czytać, ale wychodził błąd. Może coś się zepsuło przy tym linku? Nie wiem, ale byłabym wdzięczna, gdybyś to poprawiła. No i nigdzie nie znalazłam nic o bohaterach a przydałaby się taka zakładka.
Lisa i Lara to świetne postacie. Jestem pod wrażeniem jak dobrze zbudowałaś ich charaktery. Ciekawa jestem jak dalej potoczą się ich losy i czy Syriusz poniesie konsekwencje swojego mało bohaterskiego wyczynu, jakim była pomoc w dostaniu się do drużyny Gryfonów Patel, która nie potrafi grać. A swoją drogą, dlaczego Black tak postąpił? Dlaczego nie chciał Lary w drużynie? Czyżby jego urażona duma podczas klasyfikacji mu na to nie pozwoliła?
Ciekawa też jestem do kogo tak wzdycha Mandy... Ja mam już swój własny typ, ale czy dobrze trafię, tego nie wiem. ;-)
Lily w tym opowiadaniu jest zupełnie inną osobą, niż w opowiadaniach o huncwotach jakie można znaleźć w blogosferze. Cieszę się, że tak jest, bo to się powoli robi nudne, takie tworzenie z Evans niestabilnej emocjonalnie dziewczynki.
Widzę, że rozdział dziesiąty miał pojawić się już miesiąc temu - mam nadzieję, że nie opuścisz blogów, gdyż to byłoby prawdziwe marnotrawstwo świetnych i oryginalnych pomysłów na opowiadania, a przede wszystkim marnowanie Twojego talentu pisarskiego. Jestem pod wrażeniem Twojej twórczości i mam nadzieję, że wkrótce coś nowego pojawi się na Twoich blogach. Oczywiście dołączam do Obserwatorów i wyczekuję nowości.
Pozdrawiam, Cathleen.
Bardzo fajnie opowiadanie:) Historia wciąga i nie można się oderwać. Czekam na kolejne wpisy. Obserwuję i w wolnej chwili zapraszam do mnie - dopiero zaczynam, ale będzie bardziej pikantnie:)
OdpowiedzUsuńFantazyjna
mysli-bez-cenzury.blogspot.com